Tom I Rozdział II

Rozdział II

Pokorne życzenie

 

Idź i pochodnię zapal w mej komnacie,

Wróć zawiadomić, jak będzie gotowa.

- Juliusz Cezar, Akt II Scena1, William Shakespeare[1]

 

***

 

Tego dnia padało, więc nie mógł ani umyć psów, ani wziąć małego Shiona na spacer.

Inukashi westchnął cicho.

Drugie piętro zapadłego hotelu było solidnej konstrukcji, więc dobrze znosiło wichry i deszcze. Inukashi mieszkał tam z małym Shionem, w przestronnym pokoju niedaleko schodów prowadzących piętro niżej.

Mały Shion zaczął już samodzielnie chodzić. Ba, na swoich chwiejnych nóżkach potrafił nawet przebiec krótki dystans — i to w linii prostej! Aż trudno było uwierzyć, że jeszcze niedawno był w stanie jedynie niepewnie dreptać. Umiał już nawet gryźć i przełykać jedzenie bez uprzedniego rozgniatania go czy ścierania przez Inukashi. Zaledwie parę dni temu — a właściwie to już ponad trzy miesiące temu — skonsultował się w jego sprawie z mamą Karan.

— Inukashi, posłuchaj – powiedziała mu wtedy. — Dzieci w wieku Shiona bardzo łatwo mogą się zakrztusić jedzeniem. Dlatego pilnujemy ich uważnie, dopóki nie skończą jeść.

Od tamtej pory, gdy tylko nadchodził czas posiłku, Inukashi nie spuszczał Shiona z oka ani na chwilę. Istoty zwane ludźmi potrafiły być naprawdę uciążliwe. Z psami było inaczej — po odstawieniu od matki można je było pozostawić samym sobie. Szybko się uczyły, co można jeść, a czego nie, co nadaje się na pokarm, a co nie, jak unikać głodu i jak przetrwać jego najdotkliwsze momenty. Obserwowały dorosłe osobniki w stadzie, uczyły się od nich, naśladowały ich zachowania i je zapamiętywały. Zajmowały znacznie mniej czasu niż ludzie, którym trzeba było wszystko tłumaczyć od podstaw. W gruncie rzeczy ludzie pochłaniali stanowczo zbyt dużo czasu — byli zwyczajnie męczący.

A jednak Inukashi cieszył się, że ma Shiona.

Z jakiegoś powodu jego obecność sprawiała, że Inukashi robiło się ciepło na sercu. Czy była to błogość, czy zadowolenie, a może jeszcze coś innego - nie miało to absolutnie żadnego znaczenia. Tak czy owak, było to przyjemne uczucie, lekkie i zwiewne. Choć często ogarniała go irytacja, to właśnie owo ciepło zawsze zwyciężało.

Mały Shion nie był tak odporny jak pies i nie zamierzał ułatwić życia Inukashi dorastając równie szybko. Minęły już dwa lata odkąd został przyniesiony do ruin starego hotelu, a on wciąż potrzebował opiekuna. Nie przetrwałby bez kogoś, kto by go ochronił.

Więc Inukashi go chronił, z całych sił.

Inukashi wychował się w Zachodnim Bloku i prawdopodobnie tam też przyszedł na świat. Odkąd tylko sięgał pamięcią, nigdy nie miał nikogo, kogo mógłby nazwać rodzicem; wyglądało na to, że był sierotą. Nawet starzec, który znalazł Inukashi jako płaczące niemowlę owinięte w brudne łachmany, ostatecznie go porzucił.

Ludzie zawsze odchodzili, ale Inukashi miał swoje psy, które zawsze trwały przy jego boku.

Inukashi wyrósł na psim mleku, jadł to, co one, i żył razem z nimi. Dziadek nauczył go mówić, rozpoznawać litery, czytać książki i pisać listy — dziś Inukashi rozumiał, że tamten człowiek przygotowywał go do życia na własną rękę. Rozumiał też, że kiedy tylko nabrał pewności, iż Inukashi jest w stanie samodzielnie przetrwać, zniknął bez śladu.

Nigdy nie dowiedział się, dlaczego odszedł. Nie zastanawiał się nad przyczyną, nie snuł fantazji o szukaniu go ani nie robił żadnych innych, bezsensownych rzeczy. Uważał to wszystko za stratę czasu.

Większość spraw na tym świecie nie była warta zachodu. Życie wypełniały rzeczy, które ani mu w niczym nie pomagały, ani nie przeszkadzały — i tak już miało pozostać. Odejście Dziadka zaliczał do jednej z nich. Inukashi wszystko było jedno.

A mimo to, czasem jeszcze myślał o Dziadku, który teraz zapewne był już głęboko pod ziemią, i w myślach szeptał mu „dziękuję”. Był to jego sposób na oddanie czci zmarłemu, który osobiście uważał za więcej niż wystarczający.

Dopóki miał swoje psy, nie potrzebował ludzi ani czegokolwiek innego. Ich brak nie wpływał jakkolwiek na jego życie. A jednak, w samym środku tego wszystkiego, niespodziewanie pojawił się mały Shion. Dla Inukashi było to jak grom z jasnego nieba — zaskoczyło go, wytrąciło z równowagi i do głębi zaniepokoiło.

Hej, Shion, co ja, do cholery, mam zrobić z tym dzieciakiem?

Często, trzymając w ramionach niemowlę, wykrzykiwał to pytanie ku niebu.

Już i tak ledwo dawał sobie radę z opieką nad kilkudziesięcioma szczeniakami. Wychowywanie ludzkiego dziecka było dla niego czymś zupełnie nowym i nie miał pojęcia, co właściwie powinien robić – nagle został rzucony na głęboką wodę. Nawet teraz czasami ogarniało go przerażenie, którego nie dało się porównać z niczym innym.

Mimo całego strachu, Inukashi wolał po prostu go z siebie strząsnąć. Niezależnie od tego, co by się nie wydarzyło, zamierzał chronić małego Shiona z całych sił. Nie mógł pozwolić, aby jego życie zostało skradzione — ani przez chorobę, ani przez uraz, ani przez cokolwiek innego. Gdyby ktoś zapytał, skąd miał w sobie tyle determinacji, nie potrafiłby odpowiedzieć. Prawdę mówiąc, najbardziej zdumiony własnym uporem był sam Inukashi.

Mały Shion był dzieckiem, nad którym opiekę powierzył mu Shion w dniu Polowania. Inukashi słyszał, że matkę chłopca zabrano wtedy do Zakładu Karnego, a ona sama na zgliszczach dawnego targowiska błagała, by ocalić choćby jej syna.

Dla Inukashi nie miało znaczenia, czyim był dzieckiem. Teraz to ja wychowuję Shiona. Nie ma nikogo innego oprócz mnie.

Traktował swoje zobowiązanie poważnie i to wystarczało, by nie łamać sobie nad tym głowy. Jak dotąd wychowywanie dziecka szło mu całkiem nieźle. Czasem z frustracją, czasem z radością, ale zawsze otaczał go troską. Taka była rzeczywistość Inukashi.

Mały Shion był twardym dzieciakiem i rzadko chorował. Jadł dużo, śmiał się dużo, był ruchliwy i dobrze spał. Psy nieustannie lizały jego skórę, dzięki czemu nie miał żadnych wysypek ani innych problemów skórnych.

Mama Karan aż rozpływała się w pochwałach:

— No proszę, Inukashi, świetnie sobie radzisz z opieką nad dziećmi! Rzadko się trafia tak energiczne, pogodne i szczęśliwe maleństwo!

Nie były to jedynie puste słowa, lecz szczery podziw prosto z serca. Inukashi potrafił rozpoznać prawdziwy komplement, kiedy już jakiś usłyszał. Miał przyjemny zapach — w przeciwieństwie do fałszywych pochwał o kwaśnym odorze.

Zgadza się. Dokładnie tak, jak powiedziała mama Karan, dobrze sobie radzę z wychowywaniem małego Shiona. Więc dlaczego… dlaczego to się stało…?

 

***

 

Trzy dni temu, w duszny, parny dzień, gdy niebo zasnuwały grube chmury, do Inukashi przyszła starsza kobieta. Było wczesne popołudnie, tak nieznośnie gorące, że przypominało środek lata. Nosiła suknię w bladoniebieskim kolorze, zaś w ręku trzymała parasolkę w tym samym odcieniu. Choć jej białe włosy nie były tak piękne jak włosy Shiona, wciąż miały w sobie coś ujmującego, a delikatne loczki elegancko otulały jej zaokrąglone policzki.

Wszystko w niej — od sukni i parasolki po starannie ułożoną fryzurę — śmierdziało podejrzanie.

Inukashi nigdy wcześniej nie miał do czynienia z kimś takim. Jak właściwie można by ją opisać? Wytworna? Urocza? Łagodna? Dla niego była jak rasowy pies, wypieszczony przez zamożnego właściciela — dobrze odżywiony, karmiony we właściwych porcjach, taki, który mógłby przeżyć całe życie nie doświadczywszy ani zimna, ani skwaru. Może nawet miała rodowód.

Tak, zdecydowanie mu śmierdziała.

Inukashi nieświadomie zmarszczył brwi.

Zajmował się akurat wtedy dużymi psami cierpiącymi na choroby skóry — ostrożnie strzygł ich sierść, mył zmienione miejsca, a potem nakładał lekarstwo. Lek został mu podarowany przez Shiona, a nożyce były starą parą nożyczek krawieckich, które otrzymał od  mamy Karan.

— Inukashi — powiedziała Karan. — Uratowałeś życie Shiona i nigdy nie zdołam wyrazić, jak bardzo jestem ci za to wdzięczna. Ale proszę, nie myśl, że przynoszę ci chleb i inne rzeczy tylko dlatego, że mój syn zawdzięcza ci życie. To nie jest jedyny powód.

Ramiona mamy Karan opadły.

— Kocham cię, Inukashi. Ciebie i Nezumiego. Kocham was obu tak bardzo, że pragnę was wspierać, jak to tylko możliwe. Nie byłam w stanie nic zrobić dla Nezumiego, ale czuję, że mogę jakoś pomóc tobie.

Jej ramiona znów opadły.

— Choćbym mówiła nie wiadomo jak wzniosłe słowa, jedyne, co tak naprawdę potrafię, to dzielić się z tobą chlebem. Już sam świetnie sobie radzisz, a nawet wychowujesz dziecko. Tak niewiele mogę ci dać.

— Robi pani dla mnie naprawdę bardzo dużo — odpowiedział Inukashi, zaciskając usta i odwracając wzrok.

Był szczęśliwy. Był taki szczęśliwy, bo mama Karan powiedziała, że go kocha. Życzliwość bez cienia fałszu była dla niego skarbem, który rzadko miał okazję otrzymać. Dla Inukashi znaczyła ona więcej niż cały worek złotych monet.

Ja też cię kocham, mamo Karan — chciał zwyczajnie odpowiedzieć, ale zdołał jedynie spojrzeć w bok, głęboko zawstydzony.

Inukashi kochał mamę Karan. Skrywała w sobie znacznie więcej siły charakteru, niż można by się tego po niej spodziewać. Mówiła tylko tyle, ile było trzeba, nie prawiła kazań ani niczego nie narzucała. Zawsze służyła pomocą, nie wtrącając się przy tym zanadto. Piekła znakomity chleb i odwiedzała go raz w tygodniu pod pretekstem przyniesienia świeżego. Czasem… czasem nawet go przytulała, a jej ramiona pachniały chlebem dopiero co wyjętym z pieca.

Kochał mamę Karan. A jej syn? Też nie był taki zły.

Pierwsze wrażenie Inukashi było takie, że Shion to dziwny dzieciak — cuchnął obrzydliwą wonią No.6, a jego włosy miały śnieżnobiały kolor, mimo młodego wieku. Był zupełnie nieświadomy – nawet przez myśl mu nie przeszło, że nie należy ufać obcym, i choć dopiero co się poznali, bez wahania wyciągnął rękę na powitanie, jakby to było coś zupełnie naturalnego. Nie umiał walczyć i nie nosił przy sobie nic, czym mógłby się obronić.

Shion był naiwny, słaby i nie miał bladego pojęcia o świecie. Inukashi był przekonany, że nie przetrwa w Zachodnim Bloku nawet trzech dni. Gdyby miał go znów zobaczyć - jeśli w ogóle by do tego doszło — pewnie ujrzałby już tylko zwłoki Shiona. Co do tego nie było żadnych wątpliwości! Nie rozważał żadnej innej opcji — praktycznie się tego spodziewał.

Przypuszczenia Inukashi zostały jednak spektakularnie wywrócone do góry nogami. Shion przeżył – i to nie tylko trzy dni, lecz aż do narodzin nowego świata, który wyłonił się z ruin No.6.

Czy to dzięki temu, że był przy nim Nezumi? Czy Shion uniknął śmierci, ponieważ Nezumi nie odstępował go na krok? Odpowiedź brzmiała: tak, bez cienia wątpliwości. Tylko dzięki Nezumiemu Shionowi udało się przetrwać. Ale to działało w obie strony. Jak sam Nezumi kiedyś przyznał, Shion był tym, który go obronił i uratował mu życie.

Tych dwoje po prostu nie dało się zrozumieć. Inukashi westchnął, sam nie wiedząc czemu.

Dwa lata temu, gdy usłyszał, że Nezumi mieszka z jakimś białowłosym idiotą, był w takim szoku, że dosłownie opadła mu szczęka. I choć początkowo wydawało mu się to żenującym żartem albo jawnym kłamstwem, prawda była inna – Shion rzeczywiście istniał i naprawdę był częścią życia Nezumiego. Inukashi nie mógł tego pojąć.

Wówczas nie do końca jeszcze wiedział, kim tak naprawdę jest Nezumi – i szczerze mówiąc, do dziś niewiele się w tej kwestii zmieniło. Wciąż nie potrafił go rozgryźć. Jego charakter, prawdziwa natura – wszystko to pozostawało dla Inukashi zagadką. Oczywiście wcale mu to nie przeszkadzało. Nie czuł potrzeby, by go lepiej poznawać, ani tym bardziej, aby się do niego zbliżać. Prawdę mówiąc, gdyby mieli się już nigdy więcej nie spotkać, Inukashi byłby z tego powodu całkiem zadowolony.

Jednego był pewien: Nezumi należał do ludzi, którzy trzymają innych na dystans, bez względu na to, kim są. Od zawsze był samotnikiem. Inukashi jeszcze nigdy nie widział go w niczyim towarzystwie. Ani razu! Nawet z jego czułym węchem nie udało mu się wychwycić żadnego obcego zapachu, czy innego śladu obecności drugiego człowieka.

Gdy pierwszy szok już minął i Inukashi w końcu poznał Shiona, stwierdził – ku własnemu zaskoczeniu – że to całkiem sensowny gość. Sam nie wiedział, co dokładnie go do niego przekonało, ale nie miało to większego znaczenia. Shion dał się lubić.

Może to przez to, że tak często widywał ich razem – w pewnym momencie obecność Shiona przestała mu się wydawać czymkolwiek dziwnym. Właściwie... patrząc na nich, nie umiał sobie wyobrazić, że kiedykolwiek mogłoby być inaczej. Pasowali do siebie jak ulał i właśnie dlatego tak trudno było mu przełknąć, że po upadku No.6 ich drogi się rozeszły.

Inukashi nie miał pojęcia, dokąd udał się Nezumi ani co teraz robił. Ale prawdopodobnie żył. Może gdyby był uroczym, bezradnym chłopakiem, w każdej chwili skłonnym wyzionąć ducha, Inukashi poczułby pokusę, żeby się do niego zbliżyć. Ale Nezumi – bezczelny i uparty – był ostrożniejszy niż lisica chroniąca młode. Doskonale wiedział, jak przeżyć. Posiadał ku temu wszelkie niezbędne umiejętności, aż nadto. Gdzieś tam, bez wątpienia nadal żył. Natomiast co do Shiona...

To nie tak, że widywali się regularnie. Mimo to, raz czy dwa razy w miesiącu mama Karan zapraszała Inukashi na kolację. Czasem prosił Shiona o pomoc przy myciu psów, a czasem to Shion wpadał bez zapowiedzi.

Hej, wszystko gra? Za każdym razem, gdy się spotykali, Inukashi się o niego martwił. Wiedział, że nie musi troszczyć się o nikogo poza małym Shionem i psami, i że życiu Shiona nie zagraża już żadne niebezpieczeństwo… a jednak zawsze miał ochotę zapytać: Hej, wszystko gra?  Tak samo czuł się ostatnio, gdy Shion znów niespodziewanie go odwiedził, by przynieść to pani-coś-tam? Pri-coś-tam? No, to takie pieczywo.

Gdy patrzył, jak Shion z uśmiechem wręcza mu torbę z chlebem, Inukashi wstrzymał oddech i przełknął słowa: Hej, wszystko gra?

Nawet to było niebezpieczne.

Z zewnątrz Shion wyglądał tak samo jak zawsze. Niemal w ogóle się nie zmienił – jego włosy wciąż były białe, lśniące pięknym, zdrowym blaskiem i połyskiwały srebrem, gdy padało na nie światło. Twarz mu nieco zeszczuplała, ale nie był wychudzony. Za każdym razem witał Inukashi tym samym, ciepłym uśmiechem.

Nie zmienił się ani trochę – a jednak wszystko w nim było inne.

Podczas pobytu w Zachodnim Bloku, Shion żył w nieustannym zagrożeniu. Nic dziwnego, w końcu nie miał pojęcia, jak zadbać o własne bezpieczeństwo, ani jak się bronić. Choć teraz prawdopodobnie już nie musiał. Stał na czele No.6, a z taką pozycją szły w parze odpowiednie środki bezpieczeństwa. Tak czy owak, Shion stał się znacznie silniejszy. Być może jego umiejętności walki również były większe, niż się wydawało — Inukashi nigdy nie widział ich na własne oczy, ale pamiętał moment, kiedy sam Nezumi wyglądał na zaskoczonego.

Zaskoczyć Nezumiego — to się praktycznie nie zdarzało. A jednak nawet on nie umiał pojąć, co tak naprawdę kryło się w Shionie… i niewykluczone – choć to niemal nie do pomyślenia – że pod tą konsternacją czaił się… strach. Inukashi nigdy wcześniej, ani nigdy później, nie widział u niego takiego wyrazu twarzy.

Przez ciemnoszare oczy przemknął cień zdumienia i lęku — i Inukashi tego nie przegapił.

Zresztą, nie miało to większego znaczenia. Czy to dostrzegł, czy nie — nie zmieniało to absolutnie nic. Nie pomagało mu ani nie szkodziło. I właśnie dlatego z czasem zdążył o tym zapomnieć.
Mury oddzielające No.6 od Zachodniego Bloku runęły, a samo miasto zaczęło się gwałtownie zmieniać. W tych dniach, kiedy zagłada mieszała się z odrodzeniem, Inukashi — pochłonięty opieką nad psami i małym Shionem — wkładał całą energię w to, by po prostu przetrwać. Nie miał czasu ani siły, by roztrząsać coś, co niczego nie zmieniało w jego życiu.

Mimo to ostatnio coraz częściej przypominał sobie oczy Nezumiego, kontur jego twarzy. Czasem pojawiał się w myślach, czasem mignął gdzieś pod powiekami — i to doprowadzało go do szału.

Co ty, do diabła, wyprawiasz, Nezumi? — warknął w myślach, usiłując zdusić irytację. Twój Shion nie ma się najlepiej, wiesz? Naprawdę źle to znosi, okej? Ja już mam ręce pełne roboty z moim Shionem, więc może zrób coś wreszcie ze swoim!

Inukashi przeczesał palcami włosy, drapiąc się po głowie. Ilekroć kąpał swoje psy, zawsze mył się razem z nimi, więc nie miał nigdy wszy ani innych dolegliwości skórnych. Nie pojawiały się u niego także trądzik czy otarcia. Mimo to odczuwał pulsujący ból – nie na skórze głowy, lecz gdzieś głębiej, wewnątrz ciała.

Ten ból był niepokojem. Za każdym razem, gdy spoglądał na starszego Shiona, Inukashi czuł, jak ściska go od środka.

Wygląda na tak kruchego i wyniszczonego, jakby miał się w każdej chwili rozpaść na kawałki… Tsk, ale to przecież nie mój problem. Cokolwiek się stanie z Shionem, to nie moja sprawa. Nawet jeśli nie wytrzyma i w końcu się załamie, nie powinno mnie obchodzić! Więc zrób coś, Nezumi! Tylko ty możesz… wiesz o tym, prawda?

Westchnął mimowolnie, po czym przykucnął i westchnął raz jeszcze. Stary pies u jego boku polizał go po policzku, jakby chciał go w ten sposób pocieszyć.

 

***

 

Trzy dni temu, gdy odwiedziła go tamta staruszka, Inukashi również myślał o Shionie, opiekując się swoimi psami pod zachmurzonym niebem. Nie widział się z nim od czasu, gdy obiecali sobie wspólny piknik, i… nie wyszło – trudno. Skoro się nie udało, to po prostu się nie udało. To nie tak, że Inukashi jakoś szczególnie chciał iść z Shionem na ten piknik. Po prostu sama myśl o tym, by wsadzić małego Shiona do wózka i zjeść spokojny lunch przy łagodnym wietrze, wydawała się cudowna. Kanapki od mamy Karan byłyby idealnym dopełnieniem — Inukashi do szczęścia nie potrzebowałby już nic więcej!

Shion, którego tak dobrze znał, nie składał pustych obietnic – jeśli raz coś przyrzekł, nigdy się z tego nie wycofywał. Taki po prostu był, a Inukashi wiedział o tym doskonale. Jakiś czas później przysłał mu krótką wiadomość: „Nasz piknik musi poczekać, ale wciąż o nim pamiętam!”. Od tamtej pory nie dał jakichkolwiek oznak życia.

Shion naprawdę musiał być zajęty.

Inukashi zanurzył opuszek palca w jasnozielonej maści i wmasował ją w podrażnioną skórę psa. Lek działał wyjątkowo skutecznie — czerwone, rozpalone zmiany były już niemal w połowie zagojone.

– Dzień dobry – powitała go ponownie staruszka, z uśmiechem składając swoją parasolkę.

Chodzi z parasolką nawet przy tak pochmurnej pogodzie… pomyślał przelotnie Inukashi[2].

– Oj, ty chyba jeszcze jesteś młodziutki, co? – zapytała.

– Hę?

– Pytam o twój wiek, skarbie –  doprecyzowała. – No, ile możesz mieć lat? Dwanaście? Trzynaście?

Wiek? A kogo to obchodzi? Co za różnica, czy mam dwanaście, trzynaście, sześćdziesiąt czy dziewięćdziesiąt pięć lat? Inukashi zmarszczył brwi.

Uśmiech nie znikał z twarzy staruszki. Musiała być przyzwyczajona do nieotrzymywania odpowiedzi.

– A gdzie się podziewają twoi rodzice? Matka albo ojciec?

Matka? W sensie mama Inukashi? No cóż, jeśli o to pytała, to…

– Matka umarła dawno temu.

Jego mama była dużą suką – spokojną, łagodną, z gęstą sierścią. Karmiła go własnym mlekiem i pozwalała spać wtulonym w jej ciepły brzuch, chroniąc przed zimnem.

– Och, mój drogi… naprawdę? — szepnęła kobieta. — P-przepraszam… To było bardzo nietaktowne z mojej strony. Przepraszam, że zadałam tak niedelikatne pytanie… — wyraźnie się zmieszała i zaczęła przepraszać raz za razem.

Inukashi nie miał pojęcia, co niby było w tym pytaniu tak nietaktownego ani za co go właściwie przepraszała, ale przynajmniej mógł już założyć, że nie przyszła pożyczyć psa. A skoro tak, to w ogóle nie powinno jej tu być.

Zebrał nożyczki i lekarstwa, po czym podniósł się z ziemi. Postanowił nie zwracać na nią uwagi, bez względu na to, co jeszcze powie — nie miał czasu na bezsensowne gadki z kimś, kto nie był ani klientem, ani znajomym.

– Mama? Gdzie Mama? – Mały Shion, który spał w wózku, najwidoczniej właśnie się obudził.

Inukashi wyciągnął ten wózek z gruzów. Był zaskakująco solidny i do tego w całkiem dobrym stanie, jeśli nie liczyć złamanej rączki. Wystarczyło kilka drobnych napraw i od razu nadawał się do użytku. Miał kwadratową ramę, skleconą najwyraźniej przez jakiegoś amatora, więc w gruncie rzeczy był po prostu pudłem na czterech kółkach – ale za to jakim praktycznym. Inukashi przymocował nowy uchwyt, a na dnie położył wyświechtany kawałek materiału. Wózek służył również jako kołyska dla Shiona. W zimniejsze dni spał w nim razem z kilkoma małymi psami, które ogrzewały go tak, jak kiedyś mama Inukashi ogrzewała jego.

Staruszka znów się odezwała:

– Ojej, to ty masz tu jeszcze dziecko? No popatrz! — Na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech, gdy ruszyła w stronę wózka.

– Nie zbliżaj się! — wrzasnął Inukashi. Podniósł Shiona i cofnął się o krok.

Wszystkie psy wokół nich podniosły się równocześnie — już samo to powinno wystarczyć, by przeciętny człowiek uciekł przerażony.

 Ależ nie ma powodu, by się tak unosić –  powiedziała staruszka słodkim tonem. –  Jejku, jaki on uroczy! To chłopiec, prawda? Ile ma lat? Dwa? Może około dwóch?

Znowu te pytania o wiek. Co ona ma z tą obsesją na punkcie wieku?

– To twój młodszy brat? Mieszkacie razem? – dopytywała dalej. – Och, oczywiście, następnym razem przyniosę mu jakieś smakołyki! Wybacz, że dziś nic nie mam! – Uśmiechając się, zaczęła mówić do jednego z psów. Wyglądało na to, że jednak nie była przeciętną osobą.

– Nie ma jeszcze dwudziestu – rzucił Inukashi.

 Słucham?

 Pytałaś o jego wiek. –  Inukashi kołysał lekko Shiona, który, jakby coś przeczuwając, uchwycił się go swoimi małymi dłońmi. Do jego nosa dotarł charakterystyczny zapach suchych dziecięcych włosów –  zapach słońca.

W porządku, nie martw się. Cokolwiek się stanie, ochronię cię. Choćby to miało być ostatnie, co zrobię, pomyślał.

 No naprawdę! –  wykrzyknęła staruszka, wybuchając śmiechem. –  To akurat nie budzi wątpliwości! Nieważne, jak na niego nie spojrzeć, zdecydowanie jest poniżej dwudziestki! Haha, masz wspaniałe poczucie humoru! –  Śmiała się radośnie jeszcze przez jakiś czas.

Inukashi wcale nie żartował – nie był na tyle towarzyski, by stroić sobie żarty z obcą osobą, ani na tyle nieostrożny, by pozwalać sobie na takie luźne rozmowy.

Psy uznawano za dorosłe po dwóch latach, ale Shion był od tego daleki. Wciąż wymagał opieki. Sporo mu brakowało do ukończenia dwudziestu lat, a więc nie osiągnął jeszcze ludzkiej pełnoletniości. Inukashi po prostu powiedział staruszce, jak jest – więc dlaczego się roześmiała?

Na cholerę ja jej w ogóle odpowiadam? Przecież miałem ją ignorować.

Dał się wciągnąć w jej grę. Ostrożność tylko w nim narastała — ta wesoła, życzliwa staruszka mogła się okazać chytrą, starą lisicą.

Jej wzrok przeniósł się z Shiona na Inukashi.

– Kochanie, ty chyba nie chodzisz do szkoły, prawda?

– „Szkoły?” – powtórzył Inukashi.

– Tak, szkoły – potwierdziła. – W starym Zachodnim Bloku jest wiele dzieci takich jak ty i twój braciszek – dzieci, które straciły rodziców i nie mają dorosłych, którzy mogliby się nimi opiekować. My czuwamy nad takimi dziećmi w zastępstwie ich rodzin i pomagamy im prowadzić normalne życie. Zapewniamy im też możliwość uczęszczania do szkoły. Prowadzimy w tym celu specjalne miejsce – bez niego wasze życie byłoby zagrożone. Bo dzieci czasem naprawdę tracą życie… A my chcemy was uratować. Chcemy coś dla was zrobić.

Co ona u licha za bzdury wygaduje? Przecież on o tym wszystkim już doskonale wiedział.

Tak było od zawsze. Jeszcze na długo przed upadkiem murów niezliczone dzieci traciły swoich opiekunów i lądowały na ulicy z niczym poza ubraniem, które miały na sobie. Może troje na dziesięcioro… nie, dwoje z dziesięciorga miało szczęście i przeżywało. Inukashi był jednym z nich.

Gdy codzienne życie przestawało być bezpieczne – czy to przez kataklizm, czy to z winy ludzi – zawsze jako pierwsi padali najsłabsi: dzieci, kobiety, starzy, chorzy... Inukashi widział wiele półżywych dzieciaków i równie wiele dziecięcych ciał. Dorośli mieli w zwyczaju dzielić śmierć na rozmaite kategorie: z głodu, z zimna, z choroby i tak dalej. Ale jaki to miało sens?

W ostatecznym rozrachunku wszyscy zostali po prostu zamordowani. Wszystkie te dzieci, które wydały ostatnie tchnienie w Zachodnim Bloku, zostały   w zdecydowanej większości   zabite… przez No.6.

To No.6 stworzyło tę rzeczywistość – piekło poza murami –  świat, w którym nie dało się przetrwać bez kogoś, kto by cię osłaniał... do diaska, nawet z kimś takim przetrwanie było ledwie możliwe. To No.6 stworzyło ten świat i zabijało w nim ludzi bez litości: głodem, chłodem, chorobą czy za pomocą innego diabelstwa.

Jakby tego było mało, No.6 posunęło się jeszcze dalej, czyniąc ich ofiarami Polowania. Nie była to żadna katastrofa naturalna, tylko jawne morderstwo – nie, rzeź – dokonana ludzkimi rękami.

Jak myślisz, ile niemowląt i małych dzieci pochowałem do tej pory? Te ciała, które leżały przy drodze, pod gruzami, w rowach, w krzakach – wszystkie tak lekkie, że można je było podnieść jedną ręką – ile z nich, twoim zdaniem, zakopałem? Niezliczoną ilość razy rozbijałem ziemię, kopałem doły, zasypywałem je, układałem kamyki zamiast nagrobków. A czy którekolwiek z was kiedykolwiek pochyliło się nad choćby jednym z tych bezimiennych grobów? Zostawiło na nim kwiaty? Pomodliło się? Błagało o przebaczenie?

Czasami Inukashi ogarniał taki gniew, że ledwo nad sobą panował.

Traktowaliście nas jak robactwo. Rozdeptywaliście nas z uśmiechem na ustach. Nigdy, przenigdy nie widzieliście w nas ludzi takich samych jak wy. Nawet przez chwilę nie pomyśleliście, że jesteśmy żywymi istotami z krwi i kości. Że biją w nas serca.

Czy właśnie nie to czyni z was No.6?

„Uratować”? „Coś dla was zrobić”?

Gówno prawda. Gówno prawda. Gówno. Prawda.

Przez ułamek sekundy Inukashi miał ochotę rozszarpać tę staruchę zębami. Skóra, żyły i tętnice, mięśnie tej kobiety, która nosiła na sobie odór No.6 jak płaszcz Inukashi chciał się w nią wgryźć i rozerwać ją na strzępy.

Inukashi.

Ktoś go zawołał. Kto to mógł być? Mama? Shion? Mama Karan?

Inukashi przygryzł wargę i spojrzał w dół.

Gardził No.6. Nosił w sobie straszliwą, zajadłą odrazę. Ta nienawiść – nieustanny ból głęboko w jego piersi – nagle wybuchła i dała o sobie znać z pełną siłą.

Nawet jeśli mury zniknęły, ludzkie serca trwały nadal. Inukashi nie mógł sobie wyobrazić, by ktokolwiek, kto doświadczył tak okrutnego cierpienia, był w stanie przebaczyć tym, którzy mu je zadali. A jednak...

Lubię Shiona i mamę Karan… nawet ich kocham. Oboje pochodzą z No.6, ale nie potrafię ich nienawidzić. Shion sprawia, że się o niego martwię, a gdy Mama Karan mnie przytula, czuję się naprawdę szczęśliwy. Nie ma takiej możliwości, żebym kiedykolwiek mógł któreś z nich znienawidzić. Nawet tej małej dziewczynki, na którą czasem trafiam w piekarni mamy Karan Riri, czy jakoś tak? Jej też nie potrafię. Jest taka czuła dla małego Shiona.

Zaledwie kilka dni temu Riri zapytała nieśmiało, czy może pocałować małego Shiona w czoło. Kiedy Inukashi odpowiedział jej, że oczywiście, rozpromieniła się tak bardzo, że aż trudno było oderwać wzrok. Rzadko widuje się twarz tak pełną radości – wyglądała niemal, jakby jaśniała od środka. W jej spojrzeniu nie było ani cienia zła czy złośliwości. Wglądała przeuroczo, kiedy musnęła ustami czoło Shiona.

Inukashi słyszał, że Riri ma siostrzyczkę, młodszą nawet od małego Shiona. Opowiadała mu, że jej tata wyszedł kiedyś do pracy i już nie wrócił. Nie było wątpliwości, że został wciągnięty w to całe zamieszanie i zginął gdzieś po drodze. Musiało mu być ciężko umierać ze świadomością, że zostawia rodzinę.

Inukashi nie powiedział tego na głos, ale w duchu współczuł Riri. Odkąd zwierzyła mu się ze swojej miłości do ojca, wiedział, że w głębi serca nadal liczy, że pewnego dnia do niej wróci.

Podobno młodsza siostra Riri dostała imię po ojcu, tak przynajmniej słyszał. Inukashi nie interesował się cudzymi sprawami, więc nawet nie zapytał, jak to imię brzmiało.

– Mama je wybrała – powiedziała Riri. – To imię i dla dziewczynki, i dla chłopca!

Innymi słowy, matka Riri pogodziła się z tym, że jej mąż już nigdy nie wróci – porzuciła wszelką nadzieję. Inukashi uznał, że kobieta w takiej sytuacji musiała być po prostu bezsilna.

Wobec tej rodziny Inukashi nie czuł nienawiści, tylko współczucie.

Zgadza się, pomyślał. To nie tak, że nienawidzę każdego z No.6. Ale... jeśli tak, to kogo właściwie powinienem nienawidzić? Co powinienem rozwalić w drobny mak całą tą wściekłością?

Gniew i nienawiść, nie mogąc znaleźć ujścia, powoli opadały, aż w końcu znieruchomiały gdzieś głęboko w jego piersi.

Te uczucia nie znikały ani nie słabły. Po prostu... przycichły i czekały.

– Wiem – odezwała się cicho staruszka, ochrypłym głosem. – Wiem, co wam zrobiliśmy. Może nie wszystko, nie w pełni… ale wiem.

Inukashi podniósł wzrok. Ich spojrzenia się spotkały. Jej oczy były czarne i głęboki – zupełnie jak oczy mamy Karan.

– Wiem też, że żadne przeprosiny nie wystarczą, by zasłużyć na przebaczenie – dodała. – Ale czy mógłbyś mnie wysłuchać? Moja córka, jej partner i moja wnuczka też zginęli. Zostali zabici... przez No.6.

Inukashi wstrzymał oddech. Przycisnął Shiona mocniej do siebie – może nawet za mocno, bo dziecko zaczęło się wiercić i marudzić.

– Całe życie spędziłam za murami, więc nie mogę powiedzieć, że jestem taka sama jak ty – powiedziała. – Ale... właśnie dlatego chcę coś zrobić. Choćby dla tych dzieci, które wciąż jeszcze żyją...

W dalszym ciągu trzymając Shiona na rękach, Inukashi znów cofnął się o krok. Czuł, że musi zwiększyć dystans między sobą a staruszką.

– I co to niby ma wspólnego z tą całą szkołą czy czymkolwiek? – Zapytał.

– Można się w niej uczyć – powiedziała staruszka, nie odrywając od niego wzroku. – Można się nauczyć czytać książki i grać na instrumentach. Pisać i liczyć. Poznać swoje prawa i obowiązki. A potem... potem można rozmawiać z innymi, dyskutować, spierać się, wyrażać swoje uczucia i poglądy słowami. Można się tego wszystkiego nauczyć.

– Jakbym potrzebował takiego pieprzenia – warknął Inukashi. Czyli mam po prostu siedzieć grzecznie w rządku i uczyć się razem z innymi. Dobre sobie. Od tego żołądek się nie napełni.

– Potrzebujesz – odparła stanowczo. – To jest kluczowe.

– Nie potrzebuję. Kluczowe niby do czego?

– Kluczowe, żeby nie popełnić tych samych błędów... żeby nie stworzyć kolejnego No.6.

– Nie mam pojęcia, o czym mówisz – powiedział Inukashi. – Postradałaś już rozum, babciu?

– Nie, nie postradałam – odparła. – Zdobywając wiedzę, kształtujemy prawdziwą mądrość – mądrość, dzięki której już nigdy nie powstanie fałszywe święte miasto. Mądrość ta jest niezbędna, by stworzyć świat, w którym potężna mniejszość nie krzywdzi wielu i w którym wielu nie doświadcza nieszczęścia ani ucisku – staruszka mówiła poważnie, z kamiennym wyrazem twarzy.

Inukashi skrzywił się z pogardą.

– Pieprzenie. To tylko puste słowa! W tej całej szkole, czy co to tam ma być, trzeba przysięgać wierność świętemu miastu, prawda?  Wiem wszystko na ten temat. Każdego ranka odprawiacie to swoje „ceremonialne ślubowanie wierności miastu”. Wstajesz i mówisz coś w stylu: „Przysięgam niezachwianą lojalność wobec miasta”, czy jakoś tak. Słyszałem o jednym, co odmówił i go aresztowali – i dobrze wiem, co go potem spotkało. „Kluczowe?” Tsk, a co niby jest kluczowego w tym całym bełkocie? Nie rozśmieszaj mnie. Po prostu przerabiacie ludzi na narzędzia, żeby jakiś ważniak mógł nimi sterować. Ja się na to nie piszę. Nie postawię tam stopy, choćbyście mnie o to błagali.

Twarz staruszki zesztywniała, kąciki jej ust opadły. Inukashi w duchu cmoknął językiem, zastanawiając się, czy zaraz się rozpłacze.

– Nie, to wcale tak nie wygląda – potrząsnęła gwałtownie głową, a jej białe włosy poruszyły się wokół twarzy. — Nasza szkoła taka nie jest. I nigdy nie będzie. W naszej szkole nie przysięga się lojalności. Przysięga się, że będzie się traktować ludzi, siebie i innych, z szacunkiem.

Staruszka nie płakała, natomiast Inukashi dostrzegł w jej oczach coś zupełnie innego. Coś, co przypominało gniew.

– A-a poza tym, wiesz co! — Powiedziała, nie spuszczając wzroku. – Nawet jeśli ciebie to nie przekonuje… to co z tym dzieckiem?

Shion? Pomyślał Inukashi. Co on ma do tego?

 Zachodni Blok nie jest już taki jak dawniej –  wyjaśniła. – To miejsce się zmienia, staje się czymś nowym. I wkrótce pojawi się wiele możliwości, których wcześniej tu nie było. Ludzie będą mogli zostać tym, kim chcą, robić to, co naprawdę chcą robić. O to właśnie chodzi, gdy mówię o „możliwościach”. Będą mogli wybierać własną drogę –  zostać inżynierem, lekarzem, otworzyć restaurację albo kwiaciarnię, założyć własną firmę albo zostać uczonym. Będą mogli zajmować się czymkolwiek zechcą –  muzyką, sportem, sztuką, co im tylko przyjdzie do głowy! Ale pierwszym krokiem do tego wszystkiego jest wiedza. Potrzeba wiedzy i doświadczenia –  po to właśnie jest szkoła. Kiedy to dziecko podrośnie i zacznie się zastanawiać, kim chce być, nasza szkoła będzie po to, by pomóc mu to osiągnąć. To miejsce dla każdego – i będzie ono miało kluczowe znaczenie dla jego przyszłości. Tak przynajmniej sądzę.

Inukashi zacisnął mocno usta. Nie odpowiedział, albo raczej nie potrafił jej nic na to odpowiedzieć.

– Kochanie – powiedziała cicho – nawet jeśli ty nie chcesz ze mną iść…  może chociaż jego byś nam powierzył? Jeśli zachoruje, od razu trafi do lekarza. To nic wielkiego, ale otrzyma przynajmniej trzy posiłki dziennie i czyste łóżko do spania. Będzie mógł chodzić do szkoły, uczyć się, poznawać przyjaciół. Może nawet spotka kogoś, z kim będzie mógł dzielić marzenia, przyszłość. Czy to nie cudowne? A jeśli chciałbyś, mógłbyś być tam razem z nim.

– Spierdalaj! – Wrzasnął Inukashi. Zorientował się, w czym tak naprawdę tkwił haczyk. Tak to już działało – rzeczywistość była pełna pułapek, zastawionych z zimną precyzją, niewidocznych aż do ostatniej chwili.

Chcieli zabrać Shiona. Wyrwać go z jego rąk.

– Wynoś się stąd i nigdy nie wracaj! –  Krzyknął Inukashi. –  Jeśli jeszcze raz pokażesz się w tej okolicy, nie będę się powstrzymywał!

Pies siedzący obok poderwał się na równe nogi i warknął ostrzegawczo.

Nic dziwnego, że staruszka cofnęła się o krok.

– Rozumiem. Przepraszam, że tak nagle z tym wyskoczyłam – to oczywiste, że jesteś zaskoczony. Słuchaj… nie chciałbyś tego przeczytać?

Wyciągnęła w jego stronę ulotkę.

Inukashi jej nie wziął.

– Ach, przy okazji, nazywam się Shuri – dodała. – Shuri. To imię wypisane na dole ulotki. Umiesz czytać, prawda? Widziałam, jak wcześniej odczytywałeś etykietę na butelce z lekarstwem.

Inukashi nie był w stanie odpowiedzieć.

Staruszka wsunęła ulotkę między dwie pokruszone cegły.

Papierowa ulotka w dzisiejszych czasach? Jakie to staroświeckie. Miał już na końcu języka jakiś kąśliwy komentarz, ale jego usta nie chciały się otworzyć.

 

***

 

Wszystko to wydarzyło się trzy dni temu. Na całe szczęście, od tamtej pory Shuri już się nie pojawiła i Inukashi miał szczerą nadzieję, że tak pozostanie. Starszy Shion również nie nadesłał żadnych nowych wieści, co zaczynało Inukashi lekko niepokoić.

A potem...

Inukashi poszedł sprawdzić, co u małego Shiona, który tym razem nie spał w wózku, lecz na białym, długowłosym psie. Jego spokojny, miarowy oddech świadczył o tym, że znalazł sobie wygodne miejsce. Czas drzemki jednak dobiegał końca i wkrótce miał się obudzić. Gdy to się stanie, może uda się go nakarmić zupą z wczoraj. Najpierw jednak trzeba mu było zmienić pieluchę, a później...

Wzrok Inukashi padł na leżącą na stole ulotkę. Wciąż jej nie wyrzucił. Chociaż wcześniej zmiął ją w kulkę, nie był w stanie wyrzucić jej do śmieci – więc po prostu rozprostował ją z powrotem.

Na tym zmiętym kawałku papieru widniały duże czerwone litery: „Jutrzejsze Niebo”. Inukashi wcale nie chciał tego czytać, a mimo to jego oczy same przesuwały się po tekście.

Miało to być miejsce, w którym dzieci mogłyby żyć bezpiecznie, z dala od zagrożeń. Miejsce, gdzie mogłyby chodzić do szkoły, uczyć się i zdobywać narzędzia potrzebne do budowania ich własnej przyszłości.

„Jutrzejsze Niebo otwiera drogę ku nadziei. Dzięki hojnej pomocy ze strony miasta możemy zapewnić każdemu dziecku długofalowe wsparcie. Zapraszamy” – mniej więcej taka była treść ulotki.

Dołączono fotografie stołówki oraz nieskazitelnie czystych, choć skromnie urządzonych pokoi. Było też zdjęcie niemowląt śpiących w łóżeczkach, otulonych grubymi, ciepłymi kocami.

Może… mały Shion byłby tam szczęśliwszy.

Inukashi wpatrywał się w ulotkę.

Jeśli pewnego dnia Shion powie, że chce zostać inżynierem albo lekarzem, albo że jego marzeniem jest otworzyć kwiaciarnię jeśli będzie miał serce nastawione na przyszłość nie będę w stanie nic dla niego zrobić. Jedyne, czego mogę go nauczyć, to jak przetrwać z dnia na dzień. Ale co mu po tym? To już nie jest dawny Zachodni Blok to część No.6. Powstają nowe budynki, jedzenia i rzeczy codziennego użytku ciągle przybywa. A przede wszystkim, nie musimy już żyć każdego dnia w obawie przed śmiercią. Shion, świat, w którym ty będziesz żył, jest inny niż mój.

Inukashi miał ochotę się rozpłakać.

Nie chciał się z nim rozstawać, ale może już po prostu dalej nie dało się żyć w ten sposób.

Co mam zrobić? Co ja mam, do cholery, zrobić?

Może mógłby zapytać o radę mamę Karan? Shiona też mógłby spytać… chociaż… chwila. To całe „Jutrzejsze Niebo” miało jakieś dofinansowanie z miasta, prawda? A to oznaczało, że Shion musiał być w to jakoś zaangażowany. Jeśli tak, na pewno by pomógł. Z resztą nawet, gdyby nie był, Inukashi wiedział, że i tak by pomógł.

Na pewno z pomocą Shiona i mamy Karan uda się wymyślić coś, co pozwoli mi nie oddawać małego Shiona. Na pewno coś razem wymyślimy.

Serce Inukashi nieco się rozjaśniło, a z jego ust uciekło głębokie westchnienie.

Kiedy deszcz przestanie padać, będzie można... hm? Już przestaje. W takim razie, kiedy mały Shion się obudzi, czemu by nie pójść do Utraconego Miasta? Inukashi mógłby odwiedzić mamę Karan i Shiona, a potem...

Biały pies podniósł głowę, a jego spiczaste uszy drgnęły. Mały brązowy piesek również wstał i zaczął krążyć niespokojnie.

– Co się dzieje? – zapytał Inukashi.

Psy były wyraźnie podenerwowane. Wyczuły obecność czegoś, czego ludzkie zmysły nie były w stanie uchwycić.

Czyżby ktoś był na dole?

Parter budynku składał się fragmentów zawalonych ścian i dawnego lobby. W pogodne dni Inukashi gotował tam lub kąpał psy. Dziś jednak wszystkie pochowały się przed deszczem, ucinając sobie drzemkę w przeróżnych miejscach.

Inukashi zaczął nasłuchiwać.

Z dołu nie dochodził żaden hałas; gdyby ktoś nieproszony wtargnął do środka, psy na pewno dałyby znać wyciem. Ostrzegłyby i przepędziły intruza, a jeśli sytuacja by tego wymagała – otoczyłyby go z każdej strony i zaatakowały jak jedna, doskonale zgrana wataha. Dokładnie tak, jak Inukashi je wyszkolił. Nie byłoby przesadą stwierdzenie, że jego psy stanowiły elitarną drużynę.

Jeszcze raz wytężył słuch.

Jak można było się spodziewać, nic nie usłyszał. A jednak coś się nie zgadzało – czuł to pod skórą.

Coś było inaczej niż zwykle.

Przez moment pomyślał, że może to przez kozę. Schwytał ją jakieś dwa tygodnie temu –wychudzoną, kulejącą, błąkającą się po pustym placu w pobliżu hotelu. W chaosie, który pogrążył całe miasto, nie tylko ludzie zostali rozdzieleni, porwani przez śmierć, zapomniani, rozwiani na cztery strony świata – nie tylko oni utracili dom czy tych, do których mogli powrócić.

W Zachodnim Bloku żadne stworzenie nie było na tyle wyjątkowe, by nazwać je „zwierzęciem domowym”, choć niektóre żyły razem z ludźmi. Oczywiście, wiele z nich straciło swoich właścicieli – albo raczej ich właściciele zostali zabici – lub same zginęły w zamęcie. Większość tych zwierząt została wybita przez ludzi – krowy, konie, świnie i kury trafiły na talerze.

Jednak kilka wyjątkowo upartych zdołało przetrwać. Ta wychudzona koza najprawdopodobniej należała do tej właśnie kategorii. Była to sama skóra i kości, nie dawała mleka, nie nadawała się też na mięso. Utrzymanie jej przy życiu nie przynosiło żadnego pożytku. Ale jeśli Inukashi by ją zarżnął, przynajmniej psy miałyby co jeść. Z tą myślą zabrał ją do domu.

Wbrew oczekiwaniom, koza okazała się nie tylko złośliwa, ale i wyjątkowo żarłoczna. Co więcej, miała niemal ludzką inteligencję – może nie taką jak psy, ale na tyle rozwiniętą, że całkiem dobrze się z nimi dogadywała. Inukashi nie potrafił zdobyć się na to, by ją zabić.

To przez kozę? Pomyślał jeszcze raz.

Nie, to nie to. Psy zdążyły się już do niej przyzwyczaić i jej obecność w ogóle ich nie ruszała. Poza tym, teraz była u tego starego pijaka.

To nie miało nic wspólnego z kozą. Chodziło o coś znacznie bardziej podstępnego, przebiegłego i niebezpiecznego.

To intruz, pomyślał Inukashi. Ktoś albo coś – przebiegłe, złowrogie i groźne – wślizgnęło się do naszego codziennego życia. Mojego, małego Shiona i psów.

To uczucie przypominało tamtą staruszkę sprzed kilku dni. Była strasznie upierdliwa, ale nie stanowiła realnego zagrożenia. Tym razem jednak Inukashi był napięty jak struna – czuł zimny dreszcz przebiegający mu po plecach. Nie, to nie była ona. Ta obecność nie miała w sobie nic z jej beztroski.

A skoro o tym mowa, dzień czy dwa wcześniej w mieście nadano komunikat alarmowy. Podobno odnaleziono ciała kilku zamordowanych osób, których nie dało się zidentyfikować. Ponieważ sprawcy wciąż nie ujęto, mieszkańców wezwano do zachowania wzmożonej ostrożności.

O rany, wszystko zrobiło się takie delikatne.

Kiedy obserwował, jak wóz nadawczy Ministerstwa Bezpieczeństwa znika w oddali, jego ramiona automatycznie się napięły.

Jeszcze dwa lata temu widok martwych ciał nie należał do rzadkości, bez względu na przyczynę śmierci. Morderstwo, samobójstwo, choroba, głód, ofiara masakry... Czyż życie nie przypominało wtedy targu trupów? To samo Ministerstwo Bezpieczeństwa, które teraz prowadziło transmisję – ile ciał ono miało na sumieniu?

Oczywiście Inukashi wiedział, jak to działa. Wiedział doskonale, że dzisiejsze Ministerstwo Bezpieczeństwa i No.6 to zupełnie inne twory niż dwa lata temu. A mimo to chciał w nich rzucać kamieniami. Chciał ich opluć. Chciał im wykrzyczeć całą swoją wściekłość prosto w twarz.

Zgarbił ramiona i przełknął wszystkie przekleństwa i emocje. Od tamtej pory starał się nie wracać do tego wspomnienia. Teraz jednak powróciło ono samo.

Więc co, morderca kręcił się po okolicy i właśnie wpakował się do mojego domu?

Nie, to niemożliwe.

Nie było szans, by psy przeoczyły kogoś tak niebezpiecznego. Nie tylko potrafiły walczyć, ale jeśli chodziło o bezpieczeństwo, to przy ich poziomie wyszkolenia każdy nowoczesny system antywłamaniowy wyglądał jak zabawka – co było, rzecz jasna, zasługą idealnego treningu Inukashi.

Cicho uchylił drzwi i pstryknął palcami. Duży czarny pies podszedł do niego podszedł bezszelestnie.

– Chroń małego Shiona – polecił. – Nie odchodź od niego, choćby nie wiem co.

Wykonując polecenie, czarny pies wszedł do środka i położył się przy białym psie.

To powinno wystarczyć w tym pokoju. Powierzywszy go w opiekę dwóm sprawdzonym psom, Inukashi nie miał się już czego bać. Wyszedł na korytarz i po cichu zamknął drzwi, po czym ruszył w dół schodów. Psy śpiące na półpiętrze poderwały się na jego widok, merdając ogonami.

Chodźcie ze mną – dał im znak palcem. Posłusznie podążyły za nim, nie wydając choćby jednego dźwięku.

Deszcz niemal ustał, a przez hotel przetoczył się podmuch wiatru – bardziej przenikliwy niż chłodny. Sezon mrozów był tuż za rogiem. Po zimie sprzed dwóch lat wprowadzono darmowe schroniska i zaczęto rozdawać urządzenia grzewcze, więc strach przed zamarznięciem niemal całkowicie zniknął. Każdy, kto wypełnił prosty formularz, mógł otrzymać jedzenie, meble, a nawet środki na życie. Powstał szpital, odbudowano targowisko. Na ladach nie było już spleśniałego sera ani nadgniłego mięsa – teraz widniały tam soczyste warzywa i owoce prosto z Południowego Bloku, a także świeże mięso i nabiał w przystępnych cenach.

Ludziom udało się uciec nie tylko przed śmiercią z zimna, ale i przed głodem. To naprawdę było coś – postęp, który nastąpił w tak krótkim czasie, wydawał się niemal nie do uwierzenia.

Shion znajdował się w samym centrum Komitetu Restrukturyzacyjnego, a Inukashi czasem posyłał mu w myślach pochwały. Choć nigdy nie powiedziałby tego na głos ani w żadnym wypadku nie przekazałby mu bezpośrednio, pochwała to w końcu pochwała.

Nie będę ściemniać, to niesamowite, myślał sobie. Ale wiesz co, Shion? Czasami czuję, jakby brakowało mi powietrza. To prawda, że nie chciałem umierać postanowiłem przetrwać, bez względu na wszystko… Ale to nie znaczy, że chcę żyć tak, jak się żyje w No.6. Zachodni Blok miał swój własny sposób na życie. Nie chcę, żeby to wszystko poszło na marne. Ja… chcę mieszkać w Zachodnim Bloku.

Nie wchłaniaj nas. Nie zamieniaj wszystkiego w No.6. Chcę żyć w Zachodnim Bloku, Shion.

Inukashi zszedł po schodach. Wiatr wciąż wiał i zdawał się przy tym być chłodniejszy niż wcześniej.

Na parterze nikogo nie było. Przez dziury w uszkodzonym dachu widać było niebo, a na ziemi miejscami zebrały się kałuże, z których kilka psów piło wodę. W górze kłębiły się szare chmury, podłoże pokrywały nasiąknięte wodą betonowe płyty, wystawione na działanie żywiołów. Scena była wyblakła i ponura, ale nie było w niej nic dziwnego ani nietypowego. Wszystko wyglądało tak jak zawsze.

Czy to wyobraźnia Inukashi płatała mu figle?

Zatonął w nadmiarze myśli, a nerwy miał napięte do granic możliwości. To właśnie w takich chwilach należało zachować szczególną ostrożność. Kiedy wszystko wydawało się podejrzane i niebezpieczne, prawdziwe zagrożenie łatwo mogło prześlizgnąć się niezauważone.

Łomot.

Z piętra wyżej dobiegł go dźwięk.

Prawdziwe zagrożenie łatwo mogło prześlizgnąć się niezauważone.

Nie… tylko nie to mały Shion!

Inukashi rzucił się po schodach w górę. Drzwi do pokoju były lekko uchylone, choć był pewien, że zamknął je wcześniej za sobą. Mięśnie twarzy drgnęły mu gwałtownie, a serce omal nie wyskoczyło z piersi.

Nie no, bez jaj… serio?!

– Shion! – Wrzasnął, wpadając do pokoju.

Biały i czarny pies jednocześnie podniosły głowy. Pomiędzy nimi mały Shion spał spokojnie. Miał zamknięte oczy, ale nie był martwy – po prostu sobie drzemał.

Dzięki Bogu, nic ci nie jest. Inukashi odetchnął z ulgą. No tak, w końcu byłeś pod opieką tej dwójki. Nie mogło być inaczej…

I wtedy zamarł.

Coś małego i brązowego przemknęło mu pod nogami. Lekkim susem zniknęło za wypłowiałą sofą. Mała brązowa kulka, wielkości zaciśniętej dłoni… Mała… brązowa…

Inukashi przełknął ślinę. Tym razem naprawdę dostał gęsiej skórki.

Nie… to niemożliwe. Nie ma takiej opcji!

Za jego plecami jeden z psów zawył. Inukashi już miał się odwrócić, gdy nagle dłoń zakryła mu usta. Szarpał się z całych sił, ale uchwyt nie zelżał ani na moment.

Druga ręka powoli oplotła mu gardło.



[1] w przekładzie Leona Ulrich (przyp. tłum.)

[2] W kulturze japońskiej parasolka często pełni funkcję osłony zarówno przed deszczem, jak i słońcem (przyp. tłum.).

Komentarze

  1. Na początek, bardzo osobliwa ta staruszka,co odwiedziła Inukashi -_-" Ale też bym nie oddała małego Shiona bez jakiejkolwiek pełnej pewności,że bedzie dobrze 🫣
    Co do końcówki to autorka potrafi wrzucić czytelnika w mocną niepewność 🫣 Ale niech przeczucie mnie nie myli i to bedzie ktoś nam znany i tym swoim charakterkiem 🫡

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wydaje mi się, że Inukashi przede wszystkim otacza małego Shiona rodzicielską miłością i głównie z tego powodu nie chce się z nim rozstawać. To taki wewnętrzny konflikt pomiędzy samolubną chęcią zatrzymania go przy sobie, a dojrzałym pragnieniem zapewnienia mu jak najlepszej przyszłości. Chociaż co prawda nie ma gwarancji, że tam rzeczywiście byłoby mu lepiej. Znając dużego Shiona, koniec końców najpewniej wymyśli jakąś trzecią opcję i dobrze mu doradzi - chciałabym w to wierzyć. Co do końcówki, pozostaje nam liczyć na miłośnika wejść w wielkim stylu, haha!

      Usuń

Prześlij komentarz